Christiane Felscherinow - My, dzieci z dworca ZOO

sobota, 5 kwietnia 2014

My, dzieci..., w wieku nastu lat sięgnęłam po Pamiętnik narkomanki a tę pozycję jakoś omijałam. A może ona omijała mnie? Książka może szokować, mnie jedynie przygnębiła, ale tak - czytanie przeżyć Christiane to było coś. Nie wiem czy każdy powinien ją przeczytać, szczerze pisząc momentami miałam wrażenie, że powieść bardziej zachęca niż zniechęca do używek. W końcu nie każdy skończył jak główna bohaterka, mając silną wolę można nad tym zapanować i "brać" od czasu do czasu, bez większych konsekwencji. To jak drink w weekend po ciężkim tygodniu, co w tym złe? Ano, co...
Być może kilka osób zdziwię, ale wcześniej nie czytałam
Po pierwszych stronach książki zadawałam sobie pytanie co by było, gdyby Christiane i jej rodzina nigdy nie przeprowadzili się do Berlina? Pewnie nic, pewnie dziewczynka "wyszłaby na ludzi" bez większych problemów. Opis jej wcześniejszego miejsca zamieszkania i późniejszego blokowiska przerażał, nie mogłam sobie wyobrazić jak dziecko może bawić się i mieć radosne dzieciństwo w czymś takim. Kamień na kamieniu z kawałkiem ogrodzonego trawnika, na którym jest więcej tablic z zakazami niż źdźbeł trawy. Koszmar, choć sposób w jaki opisała do Christiane mógł śmieszyć. Dziewczynce trudno było się przystosować, rówieśnicy nie akceptowali jej, dopóki nie zaczęła się stawiać nauczycielom i pyskować, starszym dzieciakom chciała zaimponować paląc haszysz. Przykre, że nie przyszło jej do głowy, że może samą sobą, swoją osobowością, tym kim była, zdobyć przyjacióła a nie obrazkiem pyskatej smarkuli nie stroniącej od używek.
Wspomnienia Christiane przeplatają się ze wspomnieniami jej matki. Wbrew pozorom nie zrzuciła całej winy na córkę, widziała błędy, jakie popełniła. W momencie wchodzenia dziewczynki w złe towarzystwo jej rodzice jeszcze byli razem, ojcem bił ją i poniżał na każdym kroku. Przez to Christiane tak bardzo chciała zaimponować rówieśnikom, zdobyć ich uznanie, to skłaniało ją do sięgania po używki - po co męczyć się na trzeźwo skoro po haszu, kwasie i dziwnej mieszance tabletek wszystko wydaje się lepsze? Jej matka z kolei tak bardzo chciało chciała swoim dzieciom kupić lepsze meble, nowe zabawki, ubrania, że zapomniała, iż to nie rzeczy mają znaczenie a to, co jest między nią a córkami. Oddalała się od nich choć chciała im nieba uchylić.
 
Z każdym kolejnym miesiącem Christiane coraz bardziej wciągała się w nowe towarzystwo, próbowała nowych rzeczy i przekraczała kolejne granice. Przerażało mnie to, co brała i zastanawiało jakim cudem nie przedawkowała? Jakim cudem tak młody organizm tyle wytrzymał? W wieku dwunastu lat dziewczynka znikała na całe noce z domu po pozorem nocowania u koleżanek, wiedziała jakie tabletki ją pobudzą, a jakie uspokoją. W tym wieku powinna oglądać kreskówki, zacząć się interesować kosmetykami, bawić się a nie ćpać!
Jedno muszę stwierdzić, gdzieś tam między haszem a heroiną Christiane zdawała sobie sprawę, że pakuje się w bagno. Zresztą, co jakiś czas wspominała, że robi źle, że schodzi na dno i z niej już nic nie będzie. Rodzice nie zwracali uwagi na to, co robi, w szkole też się specjalnie nie przejmowano, środowisko robotnicze, w którym żyła nie mobilizowało do nauki i odstawienia używek. Większość otaczających ją ludzi albo pracowała od rana do wieczora ledwo ciągnąc od pierwszego do pierwszego, albo siedziała na bezrobociu nie mając żadnej perspektywy na przyszłość. Jak Christiane mogło to odciągnąć od narkotyków? Jak mogła chcieć się uczyć, pójść do normalnej pracy skoro zdawała sobie sprawę, że prostytuując się zarabia więcej niż jej matka?
Chłopcy i miłość - każda dziewczynka w pewnym wieku zaczyna zwracać uwagę na płeć przeciwną i się zakochuje. Tak też było w przypadku Christiane, Detlef był od niej starszy, na początku szesnastolatek traktował ją trochę jak dziecko, dbał o nią, próbował nawet odwieść od spróbowania heroiny. To było szokujące w jaki sposób oboje trzymali się razem, jak dbali o siebie, namawiali na kolejne odwyki i jednocześnie jak akceptowali oszukiwanie się w kwestii prostytucji oraz zdobywania pieniędzy na narkotyki. Ich związek był dziwny, nie wiem czy była to miłość czy jedynie przywiązanie i wspólna walka o kolejną działkę. W końcu, podczas jednych wakacji, gdy Christiane nie widziała Detlefa kilka tygodni, nawet za nim nie tęskniła, nie myślała o nim, równie dobrze mogłoby go nie być. Jedno chciało dla drugiego jak najlepiej, niestety robili wszystko nie tak, jak trzeba.
Książka My, dzieci... powinna służyć jako przestroga dla innych, los Christiane i Detlefa, śmierć ich znajomych to nie zabawa, to skutek prawdziwego uzależnienia, z którego naprawdę ciężko wyjść. Mogę się założyć, że gdyby Christiane mogła później zdobyć narkotyki, pewnie już dawno byłaby martwa. Nie okłamujmy się, papierosy i alkohol to też używki, może mniejszego kalibru, choć też powoli zabijają, a przecież jak trudno je odstawić. Czytając historię Christiane czułam beznadziejność jej życia, nawet gdy chciała coś zrobić ze swoim życiem, zacząć się uczyć, system, w jakim żyła, ograniczał ją i tłamsił. Widziałam jej zniechęcenie i szczerze jej współczułam. Ale tak czasem jest, takie jest życie, i nikt nie wtyka nikomu strzykawki na siłę...
 
My, dzieci... to powieść o walce z samym z sobą. Co wybrać - normalne życie czy narkotyki? A później? Odwyk czy "złoty strzał"? Czym są używki, co z nami robią, jak wpływają na nasze myślenie i organizm? Sprawdźcie sami.

2 komentarze:

abc pisze...

Czytałem tą książkę dość dawno, ale pamiętam do dziś. Wnioski po przeczytaniu - niesamowite. Godna polecenia młodzieży.

Sylwia pisze...

Czytałam kilka razy i to dość dawno temu, mam egzemplarz na półcę. Najpierw przeczytałam "My,dzieci...", a potem "Pamiętnik narkomanki", przez to ta druga wydała mi się strasznie słaba...

Prześlij komentarz