Michał Czapliński - Milczące dziedzictwo

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Są książki o których nie wiem co powiedzieć/napisać. Są książki, które same za siebie mówią wszystko. Są też takie, które mnie odrzucają, mimo to czytam dalej, męczę się, ale coś w nich widzę... Coś... Takie coś miało właśnie Milczące dziedzictwo Michała Czaplińskiego, co więcej, miało też dwa poprzednie elementy... Mała książeczka a taka zagadka...

Leonardo ma dwadzieścia trzy lata, dopiero co zmarł jego ojciec, z czym młody człowiek nie potrafi się pogodzić, jego najlepszy przyjaciel popełnił samobójstwo a promotorka po raz kolejny odrzuciła jego pracę licencjacką. Już wcześniej Leo nie należał do typowych przedstawicieli młodego pokolenia. Stronił od rówieśników, zapierał się rękami i nogami przed współczesnymi technologiami, twierdząc iż internet, telefony komórkowe i telewizja to samo zło. Nie chciał się dać podporządkować innym jednocześnie odgradzając się od ludzi. Ostatnie wydarzenia jednak zrobiły w jego umyśle większy misz-masz, niż miał wcześniej miejsce. Wcześniej, według moich kryteriów, był dziwny, później całkiem mu odbiło.

Matka nigdy go chyba nie rozumiała. Zapewne chcąc go zmobilizować do nauki postawiła warunek - studiujesz, mieszkasz ze mną; przerywasz studia, wyprowadzasz się. Przez jakiś czas Leo ukrywał przed nią swoją decyzję udając, że codziennie grzecznie chodzi na zajęcia. W rzeczywistości opracowywał plan zemsty. Dla mnie było to kompletnie bezsensowne, głupie, szczeniackie i sama nie wiem co jeszcze... Podpalić wydział w momencie, gdy przebywało tam najwięcej osób, i zabić w ten sposób setki osób - jakakolwiek sympatia do bohatera w tym momencie mnie opuściła. Mimo to czytałam dalej zastanawiając się czy dopadnie go sprawiedliwość... I dopadła - w osobie Pana Sprawiedliwość.

Lazaro, nazywany też Pan Sprawiedliwością, to zagadkowa postać; pisze powieści, na których zarobił miliony, mieszka w zamku i co pół roku organizuje tajemnicze spotkania. Leonardo spotyka go przypadkiem - a przynajmniej tak mu się wydaje. Po czasie dowiaduje się co go łączy z dziwnym mężczyzną... Gdybym ja się dowiedziała, że przez całe życie byłam przez kogoś podglądana, że mój ojciec był pośrednim sprawcą śmierci czyjejś żony i synka i że ten ktoś nagle się do mnie odzywa, wie, że podpaliłam uniwersytet i zabiłam ludzi a mimo to proponuje schronienie - cóż, uciekałabym, aż by się za mną kurzyło. Leonardo jednak przystaje na propozycję i pojawia się w zamku Lazaro. Miałam wrażenie, iż był tak zadufany w sobie, że nie dostrzegał niebezpieczeństwa i nie rozumiał, że może zapłacić za popełnione zbrodnie.

Jak wcześniej monologi Leo mnie nudziły, tak jego rozmowy z Lazarem wręcz odrzucały. Nie przez to, co mówili, ale sposób, w jaki autor je przedstawił. Nie było kompletnie żadnych wstawek co bohater robi w danej chwili, czy się uśmiecha, krzywi, zastanawia nad słowami, nic... Kwestie były wypowiadane jedna po drugiej, nawet scenariusz do filmu zawierałby więcej emocji niż ta powieść! Pamiętam jeden moment w trakcie lektury - po dłuuuuugiej rozmowie nagle pojawiła się wzmianka o koniu, zdziwiłam się do tego stopnia, że aż wróciłam kilka stron wcześniej do fragmentu, gdzie faktycznie było napisane, że Leonard wybrał się z Lazarem na konną przejażdżkę... Cóż, mniej by mnie chyba zaskoczyło, gdyby zwierzę włączyło się do rozmowy.

Milczące dziedzictwo ma niewiele stron, gdyby nie sposób, w jaki autor starał się przekazać swoje myśli i opisać historię Leonarda, myślę, że spokojnie skończyłabym ją w góra dwie godziny. Niestety to nie było możliwe, książka nie wciąga, ale wręcz męczy. Być może nie zrozumiałam przekazu, może nie dostrzegłam myśli, jaką Michał Czapliński próbował zawrzeć w swojej publikacji, jednak fakt jest faktem, wynudziłam się i umęczyłam jakbym czytała "cegłę" a nie 130-stronicową powieść. Moimi podstawowymi zarzutami są słabe dialogi oraz zbytnie przekombinowanie postaci Leonarda, jak na jedną cienką książkę to zbyt wiele. Momentami jego uwagi nawet wzbudzały u mnie irytację, innym razem tylko śmiech. W niektórych przypadkach uważam to nawet za plus dla autora, nie zawsze muszę lubić bohaterów powieści, ważne, by w ogóle wzbudzali we mnie jakieś uczucia, ale Leo to wyjątek potwierdzający regułę - nie podoba mi się gówna postać=nie podoba mi się cała książka.

Zakończenie powieści było bardzo przewidywalne, aż się dziwiłam, że Leonard nie domyślił się niczego. Po tym, jak odkrył czym są tajemnicze spotkania Lazaro, co kryją lochy jego zamku i zgodził się na wzięcie udziału w odegraniu głównej roli przedstawieniu wielkanocnym, tylko patrzyłam kiedy dobrnę do ostatniej strony. Historia miała pewien potencjał, skłoniła mnie trochę do myślenia, jednak całokształt wszystko zepsuł. Chciałabym napisać cokolwiek pozytywnego o Milczącym dziedzictwu, ale nie jestem w stanie. Może komuś przypadnie do gustu, ja dziękuję. Nie polecam.


Za książkę dziękuję portalowi  Sztukater:

3 komentarze:

Iwi z Nasz Książkowir pisze...

Z wielką chęcią zapoznałabym się z tą pozycją!

Scoto pisze...

Takiego komentarza się nie spodziewałam :)

Chabrowa pisze...

Już ta okładka mnie troszkę odrzuciła, raczej nie sięgnę :)

Prześlij komentarz