Manel Loureiro - Apokalipsa Z. Początek końca. Cz.1

czwartek, 13 lutego 2014

Opis:

Cywilizacja już nie istnieje. Nie ma Internetu. Ani telewizji. Ani telefonów komórkowych.Nie ma niczego, co przypominałoby ci, że jesteś ludzką istotą. Zaczęła się apokalipsa. Pozostał tylko jeden cel: PRZEŻYĆ!
W należącym do Federacji Rosyjskiej Dagestanie dochodzi do ataku ekstremistów islamskich na jedną z poradzieckich baz wojskowych. Napastnicy przypadkowo uwalniają przechowywane tam wirusy dziwnej choroby, która pustoszy coraz większe tereny, odcinając je od reszty świata. Temat ten zaczyna dominować w światowych serwisach informacyjnych, ale nikt nic nie wie na pewno. Mówi się o żywych trupach, które polują na ludzi. Poszczególne państwa wprowadzają spóźnione środki zaradcze: stan wyjątkowy, godzinę policyjną, blokadę informacji, zamknięte Bezpieczne Strefy dla zdrowych obywateli.
O tym wszystkim dowiaduje się stopniowo bohater powieści, hiszpański prawnik mieszkający pod miastem Pontevedra. Od pierwszego dnia na prowadzonym przez siebie blogu, a później w zwykłym notatniku spisuje swoje spostrzeżenia o tej odległej katastrofie. Jeszcze nie wie, że to dopiero początek apokalipsy... W poszukiwaniu bezpiecznego schronienia odbędzie wędrówkę po terenach, które kiedyś znał jako Galicię.

lubimyczytac.pl

 
Oczywiście ja i zombie bardzo się lubimy, zwłaszcza w ostatnim czasie, nic więc dziwnego, że powieść Loureiro była dla mnie lekturą obowiązkową. Póki co część pierwsza, na kolejne przyjdzie później czas, masa innych książek czeka w kolejce a ostatnie dwa tygodnie pod hasłem "umarlaki" to jednak dość. Ile można?
 
Jeśli chodzi o samą powieść jestem bardzo na tak. Forma książki spodobała mi się od pierwszych stron - główny bohater opisuje wydarzenia w formie dziennika, początkowo jako blog, później tradycyjnie w zeszycie. Robi to naprawdę świetnie, przedstawia rozgrywające się wydarzenia nie przesadzając z własnymi przemyśleniami i opisami uczuć. Idealnie.
 
Akcja rozpoczyna się dość niewinnie, doniesienia o terroryzmie na Kaukazie wzbudzają zainteresowanie, ale odległość miejsca ich występowania od domu głównego bohatera sprawia, że przygląda się im z zainteresowaniem, ale bez szczególnych obaw. W miarę rozwoju wypadków, gdy akty przemocy mają miejsce na innych terenach a w wiadomościach pojawiają się pierwsze sygnały o epidemii mężczyzna powoli zaczyna się denerwować. To już nie jest "gdzieś tam", to już "ulica obok". Szaleństwo rozgrywa się w mieście, na lotnisku, media donoszą sprzeczne informacje. Mężczyzna nie wiem komu i w co wierzyć, wbrew zdrowemu rozsądkowi nie udaje się do tzw. bezpiecznych stres tylko barykaduje się w swoim domu.
 
Główny bohater jest mężczyzną po trzydziestce, mieszka sam ze swoim kotem Lukullusem. Kilka lat wcześnie zmarła jego żona, z czym nie do końca jeszcze sobie poradził. Bardzo to widać w pierwszych częściach powieści, później, im dłużej przebywa w zombie-świecie, tym mniej wspomina swoją żonę. Kot jest dla niego najważniejszą istotą, momentami śmiać mi się chciało, gdy czytałam, jak bardzo się o niego martwił, jak dbał o persa i go ochraniał. To było trochę zabawne, jednak gdy uświadomimy sobie, że zwierzak był dla niego ostatnią rzeczą, jaka została mu z "poprzedniego" życia, zaczynamy go rozumieć. Poza tym mężczyzna cały czas daje nam do zrozumienia czym dla niego jest Lukullus i jaką rolę pełni w jego życia. Rozumiem go, pewnie ja  bym się trzymała głupiego chomika z równą determinacją co on kota.
 
Krok po kroku czytamy o jego losach, o decyzji zostawienia swojego domu, o próbie odnalezienia wyspy, na której nie byłoby zombie, wreszcie o napotkaniu innych ludzi i tego, co z tego wynikło. Dzień po dniu mamy relacjonowane skutki kontaktu z umarlakami, zmiany w psychice głównego bohatera, jego przemianę z człowieka, który nigdy wcześniej nie uciekał się do przemocy, w kogoś, kto musi przestać reagować szokiem widząc trupy mężczyzn, kobiet, dzieci... Który musi umieć w decydującym momencie strzelić do zombie i nie dopuścić do siebie myśli, że przecież to był kiedyś człowiek, czyjś ukochany, mąż, syn... Każda strona dziennika przesiąknięta jest strachem, czujemy go i momentami sami mamy wrażenie, że tam jesteśmy, z kotem uwiązanym sznurówką do naszej ręki, z goniącym nas żywym trupem. Czujemy bicie własnego serca i mamy ochotę uciekać krzycząc "Nie idź tam".
 
Manel Loureiro napisał kawał dobrej książki, ciężko mi dogodzić jeśli chodzi o zombie a jemu się udało. Naprawdę polecam!

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Historia z trupem"

0 komentarze:

Prześlij komentarz