Liz Braswell - Dziewięć żyć Chloe King

poniedziałek, 31 marca 2014

Czasami bierze się udział w konkursach nie wiedzą o co się właściwie gra... Czasami się wygrywa i cieszy z nagrody nie wiedząc co się wygrało... Miałam ostatnio to szczęście i wygrałam trylogię Liz Braswell. Wprawdzie ostrzegano mnie i wiedziałam, że nie powinnam się nastawiać na nic wybitnego, ale nie przypuszczałam, że będzie aż tak źle... Co mnie mimo wszystko skłoniło do przeczytania Dziewięciu żyć...? Przede wszystkim ochota na coś lekkiego, była piękna pogoda, siedziałam w ogrodzie grzejąc się na słońcu i nie chciałam za bardzo o czymkolwiek myśleć. Nawet o problemach bohatera powieści... Do rzeczy...
Dziewięć żyć Chloe King jest trylogią przeznaczoną dla nastoletnich odbiorców. Nie mam dzieci, ale nie wyobrażam sobie dać coś takiego do czytania swojej córce czy synowi. Trzy tomy bzdur o szesnastoletniej dziewczynie łażącej nocami po mieście, obściskującej się nieznajomymi mężczyznami, palącej, pijącej, traktującej seks jako coś mało znaczącego. Naprawdę nie da się już nic sensownego napisać dla nastolatków?
Chloe King jest z pozoru normalną dziewczyną, niezbyt popularną, wychowywaną tylko przez przybraną matkę, mającą przyjaciół, pracę i swoje marzenia. Właściwie to po kilku pierwszych stronach miałam przed oczami obraz pustej dziewczyny skoncentrowanej tylko i wyłącznie na sobie. Nie zmieniło się to nawet, gdy spadła z wieżowca i umarła... A później zmartwychwstała i powoli zaczęła sobie uświadamiać, że coś z nią jest nie tak.
Gdyby nie to, że powieść czytało się szybko pewnie nie udałoby mi się przez nią przebrnąć. Tyle, że to w zasadzie jedyny plus... Po tym jak Chloe ginie i ożywa zaczyna odkrywać w sobie inne cechy. Nagle jej kondycja bardzo się poprawia, wyostrzają się zmysły, jest bardziej pewna siebie. Żeby jednak nie wszystko było takie piękne ktoś próbuje ją zabić, jak się później okazuje - członek Bractwa Dziesiątego Ostrza. Co lepsze, ona sama należy do Mai, ludzi-kotów i - oczywiście! - w ostatniej części okazuje się być Wybraną i ma przewodzić stadu. Wszystko jest tak płytko opisane, że naprawdę ciężko się w jakikolwiek sposób zżyć z bohaterami i ich losami. Słowa przelatują nam jedne po drugich i tyle... Wprawdzie Chloe wydaje się przejęta swoją sytuacją, ale miałam wrażenie, że to tylko mały przecinek między fascynacją do skakania po dachach i wyciąganiem pazurów.
Przyznaję, może źle się nastawiłam do trylogii i szukałam wszystkiego co złe i niedobre. Może nawet zbyt krytycznie podchodziłam do lektury, ale przy czytaniu widziałam tyle podobieństw do Zmierzchu, że nie mogłam się opanować od śmiechu. Oczywiście Chloe jest rozdarta między dwoma chłopakami, jeden należy do jej rasy, drugi do Bractwa. Dopiero w trzeciej części dokonuje wyboru między nimi, przypadkowo przełamuje klątwę rzuconą na Mai, układa swoje życie i godzi się z zostaniem przywódcą stada. Ot, cudowna historia. Jestem święcie przekonana, że po odpowiedniej obróbce spokojnie można było zawrzeć całość w jednej części a nie robić z tego na siłę trylogie.
Poważnie się zastanawiam jakim cudem to przeczytałam. Nigdy więcej, nie polecam. Więcej - chrońcie swoje dzieci! ;)

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Motyw zdrady w literaturze"
Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Historia z trupem"

0 komentarze:

Prześlij komentarz