Daphne du Maurier - Rodzina Delaneyów

niedziela, 2 lutego 2014

Opis:
Delaneyowie to rodzina artystów, hojnie obdarowana przez los. Wszyscy utalentowani, sławni i bogaci, idą przez życie myśląc tylko o własnej wygodzie, przyjemnościach i z całą premedytacją wykorzystują innych ludzi. Przychodzi jednak moment, gdy trzeba za to zapłacić... Daphne du Maurier, tym razem jako mistrzyni powieści obyczajowej, w perfekcyjny sposób oddaje barwną atmosferę życia przedwojennej Europy.

lubimyczytac.pl

Zastanawialiście się, jak to jest być przez kogoś określonym mianem pasożyta? Jak to jest nagle zweryfikować wszystkie swoje czyny, całe swoje życie i przyjrzeć samemu sobie?
 
Rodzina Delaneyów zawsze była na świeczniku. Wspaniali rodzice, uznani artyści, nic dziwnego, że po ich dzieciach oczekiwano tego samego. Nie wyobrażam sobie takiego życia, fajnie mieć pieniądze, podróżować po całym świecie, ale żyć w przekonaniu, że muszę COŚ osiągnąć, że przecież mając geny po TAKICH rodzicach nie mogę być zwykłym szaraczkiem, nie jest szczytem moich marzeń. Wolę podążać swoją ścieżką, zdobywać swoje laury i nie "lecieć na opinii rodziców". No i, w przypadku, gdy rodzice zwracają większą uwagę na swoją karierę niż dzieci, ciężko wymagać, by były "dobrze" wychowane. Ciężko im wpoić pewne wartości, gdy na każdym kroku słyszą ochy i achy.
 
Już od pierwszych stron uświadamiamy sobie, że rodzina Delaneyów jest dość "zakręcona". Ojciec śpiewak, matka tancerka, troje dzieci - to jest w miarę normalne, "zakręcenie" polega na pokrewieństwie najmłodszych. Najstarsza, Maria, była córką pana Delaneya i aktorki z Wiednia (próbowałam sobie przypomnieć imiona rodziców i nie mogłam, w powieści przewija się "papa", "mama", jednak nawet jeśli podano ich imiona, to ich nie kojarzę), Maria była uznaną aktorką choć w głębi duszy cały czas ma obawy, że ludzie patrzą na jej grę przez pryzmat sławy rodziców. Usłyszana w młodości uwaga, że ojciec załatwił jej rolę, bardzo wpłynęła na jej postrzeganie samej siebie. Niall, syn pani Delaney i prawdopodobnie pianisty z paryskiego teatru, rozsławił się komponowaną przez siebie muzyką. Były to taneczne kawałki, którymi Niall gardził, choć sporo na nich zarabiał, być może przez to, że zbyt łatwo przychodziło mu tworzenie ich, być może przez jego ambicje stworzenia muzyki poważnej. Najmłodsza była Celia, jedyne dziecko z prawego łoża państwa Delaneyów. Celia była spokojną i rodzinną osobą, do końca opiekowała się ojcem, poświęciła karierę najpierw dla niego (dzięki swoim szkicom mogła zdobyć uznanie), później dla innych. Nigdy nie założyła własnej rodziny, pomagała Marii przy jej dzieciach.
 
Z całej trójki tylko Maria ustatkowała się, ale tylko pozornie. Po urodzeniu pierwszego dziecka szybko wróciła do gry w teatrze, mąż Charles i dzieci były tylko weekendowym dodatkiem. Rodzinę Delaneyów poznajemy w momencie, gdy Charles powiedział w końcu pas. Dzieci Marii praktycznie jej nie znały, ją nigdy do nich nie ciągnęło, zaraz po narodzinach oddawała je pod opiekę niani i zasadniczo tyle je widziała. Charles na początku małżeństwa miał jeszcze nadzieję, że będzie inaczej, z każdym mijanym rokiem uświadamiał sobie, że nie ma na co liczyć. Dodatkowo cały czas był zazdrosny o Nialla i jego "związek" z Marią - oboje byli nierozłączni i raczej to, co ich łączyło, nie było normalne. Czytając powieść poznajemy całe życie rodzeństwa, od narodzin po przykry koniec. Czy byli pasożytami każdy powinien sam określić, dla mnie byli rozwydrzonymi dzieciakami w dorosłym ciele, jedynie Celia może wzbudzić litość, chciała dobrze, ale gdzieś się w tym wszystkim zagubiła.
 
Czytając ich historię miałam wrażenie, że poznaję życie „dzieci szczęścia”. Mieli wszystko, mogli zostać kimś, momentami zazdrościłam im potencjału, jaki mieli od urodzenia. Z jednaj strony nie chciałabym żyć w rodzinie, która narzuca mi odgórnie talent oraz sławę i daje do zrozumienia, że bycie zwykłym człowiekiem jest czymś złym. Z jednej strony… Bo z drugiej kto z nas nie myśli, że gdyby tylko miał możliwości i odpowiednie warunki w dzieciństwie, dobrych nauczycieli, pieniądze i czas, nie doszedłby do czegoś? Przecież każdy z nas pewnie ma jakieś swoje ukryte talenty, każdy z nas uważa się za nieoszlifowany diament, który tylko czeka na odkrycie i odpowiednie potraktowanie. Stety/niestety nie urodziliśmy się w rodzinie Delaneyów i do wszystkiego musimy dochodzić sami. Cóż, sława wymaga jednak pewnych ofiar i odrobiny wysiłku.
Uff... No to się rozpisałam...
 
Rodzina Delaneyów jest dość ciekawą historią, czasem może nużyć, ale jeśli ktoś lubi takie "rodzinne obrazki", to spokojnie polecam.

0 komentarze:

Prześlij komentarz