Nie
słyszałam wcześniej ani o Flashmanie, ani o George'u MacDonaldzie Fraserze -
człowieku, który spłodził aż jedenaście tomów o tym bezczelnym zabijaku.
Sięgnęłam po tę powieść z ciekawości, po pierwsze - opis mnie zachęcił, po
drugie - na świecie wyszło już tyle części przygód Flashmana a w Polsce tylko
jeden? I to czterdzieści lat po ich napisaniu? To raczej normalne nie jest...
Mając naście
lat zaczytywałam się w powieściach przygodowych. Karol May, Juliusz Verne,
Alfred Szklarski czy Zbigniew Nienacki - to byli pisarze numer jeden dla mnie.
Ile ja godzin spędziłam czytając z wypiekami na twarzy ich powieści! Sięgając
po Flashmana miałam nadzieję w jakiś sposób wrócić do tamtych czasów, do
beztroski i całkowitego oddania się lekturze. Niestety, albo książka nie ta,
albo ja już jestem na to za stara...
Harry'ego Flashmana poznajemy w momencie wyrzucenia go
za pijaństwo ze szkoły. Jak się później okazało, picie alkoholu to dla niego
norma i pierwsza scena powieści szybko pokazała z kim mamy do czynienia.
Flashman jeszcze dobrze nie wrócił do rodzinnego domu a już miał wymyśloną
alternatywną drogę swojej kariery - wojsko. Żył w czasach, gdy bez problemu
można było kupić wyższą rangę, Flashman skorzystał z tego i dostał się do
pułku, który w najbliższym czasie miał stacjonować w jednym miejscu i „nic nie
robić”. Oczywiście miał nadzieję, że największym wysiłkiem, jakiego będzie się
musiał podjąć w wojsku, to opędzanie się od kobiet. Był młody, bezczelny i, co
tu dużo pisać, strasznie głupi. Żeby jeszcze ta głupota była zabawna…
Flashman pod pewnymi względami wyróżniał się z pośród
innych żołnierzy, świetnie jeździł konno, był poliglotą i – przede wszystkim –
miał niebywałe szczęście. Poza tym był największym tchórzem, o jakim ostatnio
czytałam. Niestety ci, którzy się o tym przekonywali, ginęli w walce a ich
zasługi przywłaszczał sobie Flashman. Jak mi ich było szkoda i jak bardzo żałowałam,
że prawda nie wyszła na światło dzienne! No i dziwiłam się, że mimo wszystko
bronili tego tchórza...
Harry nie stronił od kobiet, wręcz przeciwnie, miał
nawet kilka kochanek jednocześnie, choć żadna nie była tą jedną i na stałe.
Zmieniał je i bawił się nimi, jak dziecko zabawkami. Łatwo się domyślić, że w
całym jego szczęściu pecha przynosiła mu właśnie płeć przeciwna. Nie umiał się
pohamować, słowo „wstrzemięźliwość” nie istniało u niego i być może lawirowałby
tak między jednym łóżkiem a drugim, gdyby nie jedna "przygoda" i jej
konsekwencja, jaką był ślub. Żeby jednak konsekwencje były większe, ożenek z
dziewczyną z niższych sfer spowodowało oddelegowanie Flashmana do Indii.
Rozpisuję się o tym bo uważam, że nawet pijaństwo by tak nie wpłynęło na jego losy
jak „latanie za spódniczkami”. Przez drugą z kolei "przygodę" co rusz
był na granicy życia i śmierci, cóż, chciało się gwałcić to się miało...
Mimo całego mojego negatywnego nastawienia do
Flashmana muszę stwierdzić, że jego podboje łóżkowe (oprócz jednego) bardzo
mnie bawiły. Aż dziw bierze, jak bardzo można być nieuświadomionym seksualnie i
na przykład trzymanie za piersi uznać za normalne „grzecznościowe” zachowanie
mężczyzny wobec kobiety. No i – jak oni się w tych czasach zabezpieczali? Bo
czasami miałam wrażenie, że w ogóle…
Umiejętność szybkiej nauki języków obcych i władania
dzidą sprawiły, że Flashman zdobył uznanie w Indiach, ale i niebezpieczne
stanowisko. Jak to często bywa w życiu dziwne zbiegi okoliczności determinują
nas los. Tak właśnie było w przypadku Flashmana, gdyby nie zabił dzidą psa,
gdyby nie zobaczył to jeden konkretny człowiek, gdyby nie był poliglotą, gdyby…
Wszystkie te gdyby zaprowadziły go z Indii do Afganistanu, skąd wrócił do domu
jako bohater narodowy i nawet odebrał medal z rąk królowej. Po lekturze przygód
Flashmana po raz kolejny uświadomiłam sobie, że czasem wystarczy być w
odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, nic więcej.
Nie napiszę nic dobrego o głównym bohaterze powieści
Frasera. Był pijakiem, tchórzem, bawidamkiem, nie miał skrupułów zdradzając
swoją żonę, jednak jej cudzołóstwo potraktował jako największą zbrodnię.
Zasadniczo tego typu myślenie jest chyba dość powszechne? Zwłaszcza w przypadku
takich ludzi. Czytając o przygodach Flashmana kibicowałam każdemu, kto w
jakikolwiek sposób go krzywdził. Nie, nie polubiłam go, kompletnie a opisy
biczowania Harry’ego przyjmowałam z uśmiechem na ustach, należało mu się.
Flashman jest fikcyjną postacią mimo, że opis jego
przeżyć bardzo przypomina dziennik prawdziwego żołnierza. Dodatkowo dobrze
opisane tło historyczne, włącznie z przypisami przybliżającymi nam wszystko i
wszystkich, sprawiają, iż poważnie zastanawiamy się to wszystko faktycznie nie
miało miejsca? Może tylko nazwisko głównego bohatera jest zmienione? Muszę przyznać,
że Fraser w dość ciekawy sposób opisał trzy lata życia Flashmana. Momentami
zbyt długie opisy nużyły mnie i ciężko mi było skupić się na historycznej
części powieści, jednak – gdy już dochodziło do akcji – to działo się! I w
zasadzie tylko to trzymało mnie przy kartkach książki. Z całą pewnością to był
pierwsze i ostatnie przeżycia Flashmana, o jakich czytałam.
Czy polecam Flashmana? I tak, i nie. Jeżeli
ktoś lubi książki przygodowe to być może znajdzie w powieści Frasera coś dla
siebie. Jeżeli jednak nie –sięgnijcie lepiej po innych tytuł.
0 komentarze:
Prześlij komentarz