Stefan Darda - Dom na Wyrębach

sobota, 29 marca 2014

Za każdym razem, gdy widzę na okładce książki porównanie do powieści S. Kinga to myślę "Niemożliwe!" i mimo wszystko sięgam po tytuł i czytam. Nie napiszę ile razy się zawiodłam na tym marketingowym chwycie i ile razy przeklinałam osobę, która zamieściła na książce te słowa. Dwa razy cisnęłam pseudokingowską powieścią o ścianę, tym razem tego nie zrobiłam bo czytnik raczej by tego nie przeżył... A ochota była, ale nie tyle przez poziom Domu na Wyrębach, co przez moje głupie nadzieje - bo po raz kolejny dałam się oszukać...
 
Nie wiem, jak inni, ale mnie się czasami marzy mały drewniany domek w lesie, z większym miastem na tyle blisko, że można bez problemu do niego dotrzeć, i na tyle daleko, że w niczym by mi nie przeszkadzał. Cisza, spokój, śpiew ptaków, ja wylegująca się na hamaku w ogrodzie, mąż przy grillu a kot pod drzewem... Sielsko - anielsko. Główny bohater Domu na Wyrębach to miał. Do tego pracę, która nie zmuszała go siedzenia w biurze od 8 do 16 (posada na uczelni) i masę kasy na koncie, dzięki czemu mógł spokojnie wyremontować dom i oddać swojej pasji - ornitologii. I to wszystko dzięki przyłapaniu na zdradzie - kto by pomyślał? W małżeństwie Marka Leśniewskiego od dawna nie działo się dobrze, niby mieszkał z żoną pod jednym dachem, ale dzielił ich mur, którego oboje nie chcieli już burzyć i bardziej wyglądało to na współlokatorstwo niż związek. Miłość i przyjaźń ustąpiła obojętności, nic więc dziwnego, że Marek co jakiś czas pozwalał sobie na romans ze studentkami, pech jednak chciał, że w końcu wszystko wyszło na jaw. W rezultacie w wieku czterdziestu lat wrócił w rodzinne strony, kupił dom na odludziu i zaczął układać sobie życie na nowo. Czy było mu przykro? Nie, w końcu poczuł, że żyje. Miał swoje własne królestwo, zdobył nową pracę, zamieszkał blisko najlepszego przyjaciela Huberta, nic więcej nie było mu trzeba. Właściwie to jest fajny przykład, jak jedna sytuacja może zmienić nasze życie. Gdyby nie przyłapanie na zdradzie Marek mógłby w dalszym ciągu tkwić w atrapie małżeństwa a tak spełniał swoje marzenia. Jakkolwiek potępiam zdradę, to w tym przypadku nie widziałam w niej nic złego. Zdradzać można osobę, którą kochamy a nie kogoś, z kim łączy nas jedynie papierek.
 
Wracając do książki...
 
Wyręby cieszyły się złą opinią, wojenne historie i mieszkaniec, którego wszyscy mieli za mordercę, skutecznie odstraszały ludzi od tego miejsca. Z biegiem lat tylko dwa domy się tam ostały - ten, który kupił Leśniewski, i drugi, sąsiada zabójcy. Marek nie nastawiał się negatywnie do sąsiada, jednak dziwne włamanie zaraz po kupnie budynku i niezbyt uprzejme zachowanie Antoniego Jaszczuka zniechęciły go do jakichkolwiek bliższych kontaktów. Wkrótce przekonał się, że nie taki sąsiad straszny, jak go malują, coś innego bardziej przerażało.
 
Hubert próbował przekonać Marka, że mieszkanie na odludziu bez telefonu może się źle skończyć. Leśniewski zdawał sobie z tego sprawę, jednak urok Wyrębów robił swoje. W końcu nawet w mieście człowiek mógł czuć się samotnie i nie mieć w nikim oparcia, były jednak momenty, gdy rozsądek dawał o sobie znać. Tak było, gdy zachorował na grypę, gdy był bliski zjedzenia muchomora, gdy zgubił się w lesie... Zrozumiał, że mogłoby minąć sporo czasu, zanim ktoś (a właściwie tylko Hubert) zacząłby się o niego martwić. Mimo to został w Wyrębach, poznał swojego sąsiada i... "sąsiadkę".
 
Strzyga to istota przypominająca trochę wampira bo żywiąca się krwią, mająca dwie dusze, dwa serca i dwa rzędy zębów. Według niektórych wierzeń jedynie zwiastująca śmierć, według innych - śmiertelnie niebezpieczna. Marek długo nie wiedział z czym ma do czynienia. Na początku myślał, że to duch dziewczyny zamordowanej przez Jaszczuka, minęło kilka miesięcy zanim dowiedział się, jaka jest prawda. Sąsiad dość szybko okazał się sympatycznym człowiekiem, widać było, że długo nie miał z nikim kontaktu, jednak, gdy Leśniewski poznał go bliżej i zaraził swoją pasją do podglądania ptaków szybko się zaprzyjaźnili. Antonii czasami dawał mu dziwne rady, prosił, by nie zbliżał się w pobliże starego poniemieckiego cmentarza, po pijaku wygadał się o paleniu świeczki w oknie... To wszystko uzmysławiało Markowi, że kobieta (Baśka), która go nawiedzała nie jest wynikiem nadużywanego alkoholu (bo tak przez jakiś czas to sobie tłumaczył) ale czymś prawdziwym. Można napisać, że Leśniewski trafił do raju, miał swój wymarzony dom, ale tuż za płotem mieszkał diabeł - a właściwie diablica.
 
Jaszczuk nie chciał zbyt wiele wytłumaczyć, chronił jak mógł swoją tajemnicę jednocześnie dbając o Marka. Dwa razy uratował mu życie, odciągał od niego strzygę i obmyślał plan, w jaki sposób zakończyć starą historię i pozwolić Leśniewskiemu na spokojne życie. Nie pozwolił sobie pomóc nawet, gdy zjawa zraniła go w policzek tworząc nie dającą się zagoić, gnijącą ranę. Gdy lato dobiegło końca, Marek musiał zacząć dojeżdżać na uczelnię do pracy więc kontakt z sąsiadem był sporadyczny, ale bardzo niepokojący. Leśniewski nie wiedział jak mu pomóc, Antonii wymusił na nim obietnicę, że nie powiadomi nikogo o jego stanie. Ich ostatnie spotkanie było przerażające, połowa twarzy Jaszczuka była jedną wielką gnijącą raną, mimo to Marek dotrzymał słowa, nikomu nie powiedział prawdy a po sąsiedzie wkrótce nie było śladu. Gdyby nie jego duch, który nawiedził Leśniewskiego, pewnie historia skończyłaby się szybkiej a tak Marek wiedział jak ma się bronić przed strzygą.
 
Pewnie pomyślicie, że śmierć Jaszczuka jest jednoznaczna ze zniknięciem potwora i happy endem? Nic z tego. Baśka faktycznie była strzygą, ale zanim ktokolwiek się o tym dowiedział była śliczną młodą dziewczyna zakochaną po uszy w Antonim. Jaszczuk żywił do niej podobne uczucia, jednak z biegiem czasu coś się zmieniło, postanowił pójść do seminarium. W dniu ślubu Basi z innym mężczyzną wrócił do rodzinnej wsi, przeprosił ją i wyznał miłość. Było jednak za późno, tak mocno, jak wcześniej go kochała, teraz Baśka go nienawidziła. Umarła nagle na jego oczach, i mimo, że nikt nie umiał jednoznacznie powiedzieć co jej się stało wszyscy wydali wyrok na Jaszczuka. Antonii uciekł, ale strzyga podążyła za nim. Zabiła całą jego rodzinę, każdą osobę, która była mu bliska bądź sprawiała, że Antonii na chwilę odzyskiwał radość z życia. Robiła wszystko, by cierpiał, jak ona cierpiała po odrzuceniu jej miłości. Po śmierci Antoniego całą swoją nienawiść Baśka skupiła na Marku. W końcu to dzięki niemu Jaszczuk w ostatnich tygodniach życia odkrył radość z obserwacji ptaków, uśmiechał się, cieszył... Leśniewski bronił się jak mógł, jednak strzyga zdążyła go wcześniej zranić i rana na piersi powoli wysysała z niego życie. Ostatnią deską ratunku było spalenie zwłok Baśki, w czym pomagał mu stary przyjaciel Antoniego. Wydawałoby się, że wszystko zmierzało ku szczęśliwemu zakończeniu.
 
Czytając Dom na Wyrębach bardzo wciągnęłam się w historię, dzięki stylowi miałam wrażenie, że tam jestem, na wsi lat 90. XX wieku. Postaci dobrze zarysowane, dialogi żywe - to duży plus powieści, niestety jedyny. Fabuła momentami się ciągnęła, ale nie przynudziła mnie, powieść nie była w ogóle straszna, ot, historia jak historia, tyle, że ze strzygą, więc jeśli ktoś liczy na choćby minimalny dreszczy to nic z tego. Po jakimś czasie zorientowałam się, że czytam pamiętnik Marka, na końcu dowiedziałam się dlaczego. Zakończenie bardzo mnie zawiodło, tyle przygotowań, tyle starań, taka ostrożność a mimo wszystko Leśniewski ginie a Hubert ot tak, jakby nigdy nic, pali to, co zostało ze zwłok Baśki? Strzyga nawet nie walczyła... Śmieszne... Stefan Darda napisał całkiem niezłą powieść, ale porównując ją do twórczości Kinga ktoś wbił mu nóż w plecy. To naprawdę zniechęca, serio, nie lubię być okłamywana na dzień dobry, bylebym tylko kupiła książkę. Ale to takie moje przemyślenia...
 
Czy polecam? Mimo wszystko tak, może nie jako powieść grozy, ale spokojne czytadło na upalny dzień. Nie szykujcie się jednak na niesamowite przeżycia. można się pośmiać, zauroczyć opisaną przyrodą, jednak - to tylko czytadło.

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Motyw zdrady w literaturze"
Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Historia z trupem"
 

5 komentarze:

Unknown pisze...

Witam,
widzę, że zgłosiłaś recenzje - Ignacy Karpowicz "Cud" i Stefan Darda "Dom na wyrębach" do wyzwania Historia z TRUPEM - proszę o dołączenie info o tym, że biorą udział w wyzwaniu - np. Recenzja bierze udział w wyzwaniu Historia z TRUPEM - i podlinkować to do strony z wyzwaniem - http://hugekultura.blogspot.com/2014/01/wyzwanie-historia-z-trupem.html

z góry dziekuję

Scoto pisze...

Oj, zapomniała o tym, właściwie to zgłosiłam recenzje do wyzwania ze zdradą, ale obie powieści pasują też do drugiego wyzwania. :)

Unknown pisze...

To zgłoś też je do drugiego ;)

Zuzanna Gajewska pisze...

Ja mam do tej książki sentyment z kilku powodów. To właśnie między innymi po tej lekturze (i po "Pałacu Tajemnic" Agnieszki Pietrzyk) wzięło mnie na rozmyślenia o czytaniu polskich autorów i muszę przyznać, że po tym zaczęłam sięgać częściej po twórczość rodzimych pisarzy. Wspomniałaś, że porównanie do Kinga to skrzywdzenie Dardy, ale ja właśnie czytając tę pozycję uświadomiłam sobie, że straszyć może nie tylko w stanie Maine Ameryki Północnej, ale i w Polsce. To pierwszy sentyment - związany z uświadomieniem sobie czegoś. Drugi, bo są tu nawiązania do wierzeń słowiańskich, które b. mnie interesują. Trzeci wiąże się z tym, że gdy czytałam "Dom na Wyrębach" mieszkałam zagranicą i właśnie tam "przeprosiłam" polskich autorów.

Scoto pisze...

Zuzanna - dla mnie poziom Kinga i Dardy mocno się różni, King był w stanie wywołać u mnie dreszcz emocji, Darda minimalnie. Dobrze mi się go czytało, jednak od literatury grozy oczekuję czegoś innego. Jedno muszę przyznać - sama również zaczęłam częściej sięgać po polską literaturę. :)

Prześlij komentarz