Nie wiedzieć czemu polubiłam książki podróżnicze, nie czytam ich bardzo dużo, ale na tyle, że pobudzają mój apetyt do podróży i drażnią ciągłym pytaniem "co ty jeszcze robisz w domu?". Ano, pytanie... Nie jestem typem, który musi koniecznie wyjechać za granicę żeby mógł powiedzieć "byłem gdzieś". Nie, krótkie wycieczki po Polsce też mi wystarczą. Ba! Niektórzy moi znajomi mieszkając X czasu w danym mieście i znają go tak słabo, że dziwią się, gdy się ich spyta o to czy tamto miejsce. Niestety, cudze chwalicie... Nie zmienia to jednak faktu, że lubię poczytać o podróżach i przygodach innych, choćby o wyprawie do Honolulu.
Moje pierwsze wrażenia po przeczytaniu początkowych rozdziałów powieści Janusza Plewniaka nie były pozytywne. Wręcz napiszę, że zmuszałam się do przewracania stron i lektury kolejnych rozdziałów. Dopiero w połowie książki coś zaskoczyło, a raczej coś się zmieniło, ale o tym później, póki co opiszę pozytywy.
Do Honolulu i z powrotem wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z egzotyczną stolicą, dlaczego i skąd ten tytuł możemy się dowiedzieć już w pierwszym rozdziale. Janusz Plewniak z wykształcenia jest fizykiem, imał się w życiu różnych zajęć, jednak nigdy nie łączył pracy z pasją podróżowania. Czytając jego opowieści o obcych krajach można było wyczuć pewną surowość i zwięzłość w opowiadaniu. Niektóre rozdziały są bardzo krótkie, przez co książkę czyta się szybko a przeskakując z tematu na temat, z opisu jednego miejsca w drugie, możemy poczuć pewien niedosyt. Ja w każdym razie czułam.
Autor nie skupia się na jednym miejscu, trochę opowiada o Afryce, trochę o Morzu Śródziemnym, najbardziej skupia się na Europie i Azji. Mimo, że często pisze, iż pewne informacje możemy wyczytać w przewodnikach turystycznych i dlatego o nich nie wspomina, czasami i tak miałam wrażenie, że taki właśnie mam przed oczyma. Jak dla mnie było zbyt dużo faktów historycznych, osobiście wolę, gdy autor koncentruje swoją opowieść na własnych przeżyciach, wrażeniach, wprowadza anegdotki z podróży, daje cenne wskazówki z poszczególnych miejsc... Nie znaczy to, że tych w książce nie było - były! Jak najbardziej. Jednak na początku trafiło się też sporo historii co z lekka trąciło nudą.
Co mi przeszkadzało? Z punktu widzenia zwykłego czytelnika - powtórzenia, zwłaszcza na początku bardzo to odczuwałam i czułam znużenie zaczynając kolejne rozdziały. Czasami to jest plus, w tym przypadku niestety nie. Z kolei przy opisie wyprawy do Rosji zauważyłam, że ktoś wręcz zrobił wytnij - wklej. W pierwszej chwili pomyślałam, że może mnie słońce przygrzało, może wiatr przewrócił kartki, gdy nie patrzyłam... Ale nie, sprawdziłam, jednak czarno na białym było wytnij - wklej. Mam nadzieję, że to miał być mały sprawdzian czy uważnie czytam bo nie chcę napisać, że to zwykłe niedbalstwo korekty...
W Do Honolulu i z powrotem brakowało mi zdjęć, niektórzy lubią, gdy trzeba samemu sobie wyobrażać przedstawiane miejsca - ja nie, nie w tym przypadku. Uważam, że odpowiednio wyselekcjonowane ilustracje mogłyby wzbogacić książkę i podwyższyć jej ocenę. Niestety w tym przypadku ich zabrakło.
Janusz Plewniak przedstawia nam najciekawsze podróże jakie odbył w swoim życia wraz ze swoją żoną, Anną. Możemy poznać ich ulubione miejsca, pośmiać się z niektórych przygód lub przestraszyć, gdy coś nie poszło po ich myśli. Przybliżają nam niemieckie i polskie święta regionalne, czasy, w jakich przyszło im żyć, a jakie większość z nas może już nie pamiętać bądź nawet nie znać. Sporo z tych opowieści była już publikowana w NG.pl, w NG Traveler oraz w portalu odyssei.com, nie jest zatem to nic nowego a jedynie historie zebrane w jedną całość.
Czy polecam? W zasadzie tak, po początkowej niechęci nie miałam później problemu z lekturą, nawet nieźle się bawiłam przy poszczególnych rozdziałach. Wydawca reklamuje Do Honolulu i z powrotem jako "opowieści do czytania w drodze - dla wakacyjnych podróżników" - myślę, że to idealna grupa odbiorców. Wszystkich nie umiejących usiedzieć na miejscu i lubiący powieści podróżnicze z odrobiną historii zachęcam do czytania, nie powinni się zawieść.
Za książkę dziękuję portalowi Sztukater oraz Autorowi.
Za książkę dziękuję portalowi Sztukater oraz Autorowi.
1 komentarze:
Dziękuję Pani za w gruncie rzeczy pozytywną opinię o książce. Niektóre powtórzenia, głównie w relacjach z Kamczatki, umieściłem z pewną intencją. Zakładałem, że wielu czytelników nie będzie czytało książki od deski do deski, a jedynie przeskakiwało po rozdziałach, które z różnych, indywidualnych przyczyn ich zainteresują. Było moim zamiarem, by każdy rozdział stanowił zamkniętą całość. To, że są powiązane, zauważy tylko czytelnik całej książki; acz wówczas wychwyci tak jak Pani, te kilka zaledwie powtórzeń.
Zdjęcia? Ba, chętnie bym zamieścił. Marzyło mi się to nawet, ale obawiałem się, że czarno - białe zatracą w druku walory poznawcze, a barwne podrożyłyby znacznie produkcję. Gdyby wydawca miał zamiar na kolejne wydanie, będę próbował przekonać go do zdjęć barwnych, ilustrujących poszczególne rozdziały. Niechby nawet we wkładkach. Serdecznie pozdrawiam.
Autor Janusz J. Plewniak
Prześlij komentarz