Za pierwszym razem, gdy miałam możliwość zamówienia książki Andrzeja Gondka, nie zrobiłam tego. Coś mnie zniechęciło - sama już nie pamiętam czy nota wydawcy, okładka czy ogólne założenie, że relacja z maratonu może nudna. Kilka tygodni później znowu trafiłam na tę pozycję i po kilku godzinach namysłu dokonałam zamówienia - ku mojemu zdziwieniu, gdy książka do mnie dotarła, okazała się czymś, od czego ciężko mnie było oderwać. Skończyłam ją czytać w kilka godzin, z przyjemnością poświęciłabym jej drugie tyle czasu, gdyby była grubsza...
Andrzej Gondek od dzieciństwa lubił sport, przede wszystkim koszykówkę, którą uprawiał od dziewiątego roku życia. Cały swój wolny czas poświęcił treningom i obozom kondycyjnym, początkowo grał w klubie Stal Stalowa Wola, później Breadpol Stalowa i na końcu w Etanex Stalowa Wola. Sportową pasję godził z nauką, mimo trudności udało mu się skończyć technikum a później studia na AWFie. Jak sam pisał, tego typu styl życia bardzo ukształtował jego charakter, nauczył się zdrowej rywalizacji i dążenia do celu. Nie odpuszczał w trudnych chwilach, uparcie parł do przodu pokonując stawiane mu przez los przeszkody. Dzięki temu zdobył pierwszą pracę i pomału awansował na coraz wyższe stanowiska, obecnie mieszka i pracuje w Warszawie, jest dyrektorem generalnym w międzynarodowej firmie farmaceutycznej, i - chyba przede wszystkim - maratończykiem.
Bieganie stało się dla Andrzeja sposobem na powrót do formy, odkąd skończył studia i zaczął pracę nie miał czasu na żadną aktywność fizyczną i przybrał sporo na wadze. Nowa pasja pomogła mu przezwyciężyć swoje słabości i wrócić do formy, jednocześnie odkrył u siebie apetyt na pokonywanie coraz to nowych wyzwań - początkowo był to krajowe maratony, jednak i one po jakimś czasie przestały go ekscytować, wtedy przyszedł pomysł na Maraton Piasków. Wbrew żonie zaczął się pomału przygotowywać do wyprawy, przez dziewięć miesięcy poświęcał cały wolny czas na treningi, zaprawiając ciało do czekającego go wysiłku. W tym wszystkim nie był sam, bowiem jednocześnie z Andrzejem, do maratonu przygotowywał się Marek - Gdańszczanin, czterdziestokilkulatek, taki sam zapalony biegacz, jak Andrzej.
Marathon des Sable w Maroku, zwany też Maratonem Piasków, trwa 6 dni. Biegacze z całego świata mają okazję sprawdzić swoją wytrzymałość w jednych z najtrudniejszych warunków - przemierzając pustynię. Maraton podzielony jest na 5 etapów rozłożonych w ciągu 6 dni, co roku trasa jest zmieniana, nie wiem czy w każdym podział trasy jest podobny, w 2013 roku wyglądał on następująco:
Dzień 1 - 38 kilometrów,
Dzień 2 - 31 kilometrów,
Dzień 3 - 38 kilometrów,
Dzień 4 - 75,7 kilometrów,
Dzień 5 - wolne na regenerację (choć sporo uczestników wracało jeszcze w ciągu dnia kończąc poprzedni etap),
Dzień 6 - 42 kilometrów.
7 dnia była krótka, 7-mio kilometrowa, przebieżka. Nie wliczała się do ogólnego rankingu, to był raczej taki przemarsz chwały, dla wszystkich, którzy przetrwali i ukończyli Maraton Piasków.
Po każdym etapie oczywiście uczestnicy coraz bardziej odczuwali zmęczenie, nogi również dawały im o sobie znać, przy takich warunkach cudem było nie ukończyć etapu bez kilku odcisków, obtarć i zranień. Szczerze podziwiałam zarówno Andrzeja, jak i Marka, za ich determinację, gdy każdego kolejnego ranka wstawali i ustawiali się na starcie... I tak samo mocno zazdrościłam tych emocji, wrażeń, poczucia, że krok po kroku zbliżają się do celu. Aż chciało mi się krzyczeć - Ja też tak chcę!
Andrzej Gondek opisał maraton dzień po dniu, mamy wgląd w pełną relację obficie okraszoną przemyśleniami autora i jego osobistymi wspomnieniami. Kończąc książkę, miałam wrażenie, że żegnam się z przyjacielem i, chyba na równi z jego rodziną, przeżywałam każdy kolejny etap i przebyty kilometr. Mimo, iż zdawałam sobie sprawę, że Andrzej ukończył maraton, to i tak kibicowałam mu i niecierpliwie przewracałam strony chcąc się dowiedzieć co się stało później. Tak, muszę przyznać, że autor potrafił przenieść na papier dużo emocji i się nimi podzielić. Granice są w nas to pozycja, którą pochłania się za jednym razem, nie sposób się od niej oderwać, odstawić na później czy też stopniować sobie przyjemność z lektury. Ją trzeba przeczytać tu i teraz, już, z miejsca...
Dużym plusem publikacji jest jej wydanie, książka jest naprawdę ładnie wydana, mimo, że w miękkiej oprawie. Poszczególne akapity poprzedzielane są rysunkami odcisków podeszew a nowe rozdziały opatrzone są cytatami. Wszystko to nie sprawia wrażenia tandety, ale elegancko współgra z tekstem. Oprócz tego autor zamieścił w książce fotografie przedstawiające poszczególne momenty maratonu. Za ich pomocą przybliża nam obraz przedsięwzięcia, mnie one nawet bardziej rozbudziły apetyt i zwiększyły zazdrość.Każdy nowy dzień na Saharze zaczynał się czytaniem maili od rodziny, znajomych i kibiców Andrzeja. Czytelnikom pozwalają lepiej ich poznać i bardziej wczuć się w szalejące między nimi emocje, Andrzejowi dają siłę i motywację do dalszej walki. Niektóre z nich naprawdę wzruszały a inne śmieszyły, momentami miałam jednak wrażenie, że za bardzo wchodzę z butami w życie bohatera, choć przecież on sam mi na to pozwolił publikując prywatną korespondencję.
Granice są w nas to książka nie tylko dla biegaczy, sportowców, to pozycja dla każdego chcącego zobaczyć, jak to jest zawalczyć z własnym ciałem i psychiką. To lektura umożliwiające przeżycie przygody poprzez opowieść drugiej osoby - w tym przypadku Andrzeja Gondka. Obecnie Andrzej i Marek biorą udział w 4Deserts - cyklu biegów ultramaratońskich na czterech pustyniach świata: Sahara, Gobi, Atacama i Antarktyda. Część już za nimi, gorąco im kibicuję, by dali radę pokonać całość - byliby pierwszymi Polakami, którym się to udało! A ja po cichu mam nadzieję, że i te wyprawy zostaną opisane i będę miała możliwość przeżyć je, poprzez słowa Andrzeja.
2 komentarze:
No nie. Nie słyszałam nigdy o tym maratonie. Niesamowicie mnie tą książką zaciekawiłaś :)
Ja się tak nią nakręciłam, że zaczęłam mężowi opowiadać aż w końcu sprowadził mnie na ziemię, że i tak nigdy nie wezmę w nim udziału więc po co się tak podniecam. :P
Prześlij komentarz