Nie uważam się za kociarę chociaż niektóre osoby w ten sposób mnie określają. Mam kota, białego arystokratę, któremu się odrobinę w główce poprzestawiało, jednak to o niczym nie świadczy. Mimo wszystko chyba jednak wolę psy, chyba... Czasem już sama nie wiem. Jedne, jak i drugie, mają swoje plusy i minusy. Do niewątpliwych zalet psów należy ich przywiązanie do człowieka, więź jaką te stworzenia mogą z nami zbudować, oraz ich działanie terapeutyczne. Koty zawsze chodzą swoimi drogami, mówi się, że to nie one są dla człowieka, lecz człowiek dla nich. Po części się zgadzam obserwując mojego kota, jednak wiem, że są wyjątki. Billi, kot Louise Booth właśnie jest takim wyjątkiem. Wspaniałym, trzeba dodać.
Autyzm, to choroba, która wzbudza we mnie przerażenie bo tak naprawdę nie wiadomo do końca jak z nią walczyć. Oczywiście istnieją terapie, powstaje coraz więcej prac na ten temat, ale chory choremu nierówny. To, co działa na jednego autystyka niekoniecznie musi być dobre dla innego. Rodzice dzieci chorych na autyzm przeważnie początkowo czują się jakby chodzili we mgle, po omacku. Nie wiedzą co zrobić, by ich dziecko poczuło się bezpiecznie, by otworzyło się na nich i inne doznania. To jest ciężkie, mieć dziecko a jakby go nie mieć. Patrzeć na bliską osobą i wiedzieć, że znajduje się ono w innym świecie.
Czytając historię Louise i Frasera, jej autystycznego synka, bardzo ją przeżywałam. Mając małe dziecko rozumiałam rozterki bohaterki książki, jej nadzieje i obawy, a będąc posiadaczką kota, znałam każdy z problemów, jakie wiąże się z tymi zwierzakami. Billy nie był niezwykłym kotem to związek pomiędzy nim a Fraserem, był niezwykły, wyjątkowy. Rzadko się zdarza, by zwierzę przywiązało się do tak małego dziecka, zwłaszcza od pierwszej chwili. Oczywiście słyszałam szereg opowieści o tym, jak pies pilnuje i broni maluchy, jest z nimi od pierwszych chwil, najpierw cierpliwie leżąc obok i znosząc wszystkie przypadkowe razy zadane nieporadną rączką, później asystując w nauce chodzenia, by na koniec odprowadzać do szkoły. Tyle, że to pies... O kotach słyszałam dosłownie jedną, jedną!, pozytywną historię. Wszystkie inne były mocno negatywne. Tym bardziej zainteresowała mnie opowieść o Billym.
Billy trafił do domu Frasera przypadkiem. Jego adopcja odbyła się w szczególnych warunkach bo w okresie przeprowadzki. Louise bała się, że to może być zbyt trudne zarówno dla dziecka, jak i dla kota, jednak obaj poradzili sobie wyjątkowo dobrze. Billy szybko zaaklimatyzował się do nowego miejsca jednocześnie ucząc się zachowań chłopca. Louise po pewnym czasie zauważyła, że w trudnych momentach, gdy chłopiec zaczynał być podenerwowany i na granicy ataku, kot uspokajał go. Z każdym kolejnym miesiącem kobieta nabierała pewności co do terapeutycznego oddziaływania zwierzaka. Jego pomoc objawiała się nie tylko w trudnych momentach, dzięki Billy'emu Fraser zaczynał robić coraz większe postępy, poprawiły się niektóre jego zachowania, ataki histerii były coraz rzadsze i szybciej uczył się samodzielności.
Terapeutyczny wpływ Billy'ego był zauważalny, ale nie przez wszystkich akceptowalny. Louise bała się, że ludzie potraktują ją z lekceważeniem bądź wręcz wyśmieją. Jej mąż, mimo, że zauważał pewne rzeczy, nie chciał przyznać, iż mogą one być zasługą kota. W końcu trudno uwierzyć, że zwierzakowi udało się nakłonić ich syna do szybszych i większych postępów od tych, które udało się osiągnąć im samym i specjalistom. Fakty jednak były niezaprzeczalne a Louise dziękowała niebiosom za Billy'ego.
Trudno ocenić książkę opartą na faktach. Nie można tego zrobić biorąc pod uwagę wykreowane postaci, pomysł na fabułę czy realizm dialogów. To historia, którą napisało życie, spisana przeważnie przez jej bohaterów. Louise Booth podołała wyzwaniu, przedstawiła nam opowieść o swoim synku, Fraserze, i jego kocim przyjacielu. Czytałam ją z zapartym tchem, chciałam jak najszybciej się dowiedzieć co się stanie na końcu, jakie postępy osiągnie Billy i czy jego przyjaźń z Fraserem będzie dalej trwałą mimo nowych wyzwań, jakie stawiało przed nim życie w miarę upływu lat. Książka wzruszyła mnie i to bardzo. Nie tylko przyjaźń między Fraserem a Billym tak na mnie podziała, ale walka matki chłopca z jego chorobą, jej siła i determinacja do walki z niewidzialnym przeciwnikiem. Prawdą jest to, że kobiety-matki są silniejsze niż sobie zdają sprawę.
Historia Frasera i Billy'ego wywarła na mnie duże wrażenie. Spokojnie mogę powiedzieć, że będę trochę inaczej patrzyła na koty. W dalszym ciągu oczywiście będę w nich widziała istoty chodzące własnymi ścieżkami, jednak teraz wiem, że mimo swojego charakteru potrafią zaprzyjaźnić się z człowiekiem i mu pomagać w trudnych chwilach. Ta książka jest dla każdego, lubiącego historie oparte na faktach, choć pewnie najbardziej zainteresuje ona kociarzy. Polecam!
1 komentarze:
Lubię chyba i koty, i psy. Co do tej książki to już troszkę o niej słyszałam i mam nadzieję, że dla mnie też okaże się ciekawą i emocjonującą historią :)
Prześlij komentarz